Listopad, środek jesieni, dla niektórych zimnej, szarej i ponurej, ale nie dla brawurowej drużyny zaprawionych wędrowców z naszego Liceum.
W dniach 10 - 12 listopada, pod nadzorem obeznanego z dzikimi krainami niezawodnego kartografa, przewodnika i piechura pana prof. Michała Pacyny, grupa śmiałków wybrała się w podróż po Beskidzie Wyspowym.
Wyszedłszy z zasnutych mgłą dolin, zaszyli się w gęstwinie górskiego lasu, gdzie przez długi czas kluczyli między dawno zapomnianymi szlakami. Czy wytyczanie własnych ścieżek, żeby skrócić sobie drogę, jest bezpieczne i rozsądne? Raczej nie, chyba że jest się pijarem w górach.
Niestrudzeni wędrowcy przedarli się przez las i jeszcze przed południem było im dane podziwiać z odsłoniętej Wyśnikówki wypiętrzone pasma gór, rozciągnięte wały i ciemne przełęcze. Pogoda okazała się być przychylna, ponieważ bez mrużenia oczu dało się ujrzeć nawet ośnieżone szczyty Tatr.
Drużyna musiała potem pokonać stromy kraniec urwiska i wyjątkowo ostre podejście, by przez Halę Stumorgową wdrapać się wreszcie na Mogielicę, cel swej wędrówki, a na niej jeszcze wyżej - na wieżę widokową.
Gdy nacieszyli się już widokami, udali się w dalszą drogę, z powrotem w doliny, prosto do upragnionych Łapsz Niżnych. Tam spędzili całą resztę weekendu. Ze względu na wypadającą wtenczas rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, w duchu patriotycznym zwiedzali okolicę, stare zabudowania, poznawali tubylców, ich kulturę i historię. Wieczorem odbyła się biesiada, w czasie której nauczyli się improwizować i występować przed publicznością. Mimo wyjątkowo niezobowiązującej i leniwej atmosfery nie zabrakło czasu na modlitwę, czuwanie, rozmowy, szybką konferencję i rzecz jasna - na codzienną Eucharystię.
W niedzielę, w samo południe, nadeszła pora pożegnać rzewnie piękne góry, odetchnąć raz ostatni czystym, mroźnym powietrzem i powrócić do królewskiego Krakowa z bagażem cięższym jedynie o zdjęcia, szyszki i niezapomniane wspomnienia.