Ku poznaniu tych, którzy z dala od ojczyzny pozostają Polakami

Ku poznaniu tych, którzy z dala od ojczyzny pozostają Polakami

Piątkowego wieczoru 20.04. uczniowie gimnazjum i liceum Zakonu Pijarów wyruszyli autobusem w stronę zielonej Ukrainy, a konkretnie bliźniaczo podobnego do Krakowa zarówno atmosferą, jak i architekturą, Lwowa.
 

Po w połowie przespanej, w połowie prześpiewanej religijnymi i harcerskimi piosenkami nocy
z 20/21 kwietnia, wczesnym rankiem dojechaliśmy w końcu do Lwowa, gdzie obudzono nas informacją, iż mamy wyjść z autokaru i pomóc przenosić z jego bagażnika paczki do salki parafialnej kościoła pod wezwaniem św. Antoniego. Po przeniesieniu paczek i lekkim odświeżeniu się pojechaliśmy na piękny, zabytkowy cmentarz Łyczakowski, gdzie mieliśmy okazję przekonać się o polskości Lwowa. Odwiedziliśmy groby wielu znanych Polaków, ale przede wszystkim dotarliśmy do części cmentarza, gdzie pochowane są Orlęta Lwowskie. Odnowiony, wielki i spokojny plac z grobami powstańców, z których najmłodszy miał siedem lat,  zrobił wrażenie na uczniach gimnazjum i liceum, mimo iż byli juz zmęczeni. Cisza, która okrywa tysiące grobów, skłaniała do zastanowienia się nad znaczeniem słowa " patriota ".

Po około godzinnym przemarszu przez cmentarz, wróciliśmy na piechotę do salki parafialnej, by zjeść śniadanie, a przede wszystkim spotkać się z Polakami mieszkającymi we Lwowie
i podarować im paczki, które przygotowali Pijarzy w Polsce, chcąc wesprzeć tym swoich rodaków. Przed rozdaniem podarków mieliśmy wszyscy okazję usłyszeć odrobinę  o historii dawnego miasta polskich kresów wschodnich i posłuchać poezji lwowskich poetów - Polaków, dla których do tej pory najważniejszym hasłem jest " Bóg, honor, ojczyzna ". Po wspólnym przywitaniu i przedstawieniu się sobie, młodzież miała okazję bliżej poznać ludzi, dla których przyjechała do Lwowa. Po rozdaniu paczek i wspólnym śpiewie (do którego przygotowaliśmy się poprzedniej nocy ), uczniowie chętnie rozmawiali z przybyłymi, poznając ich historię i życie. Po spotkaniu, które trwało  do godziny 12, podzielono młodzież na 3-4 osobowe grupy, w których pod nadzorem nauczycieli mieli udać się do osób, które z powodów odległości czy też choroby nie mogły przyjść na poranne spotkanie. Ja, wraz z diakonem Łukaszem Adamusiakiem, Anną Stachnik i Andrzejem Skowronem udaliśmy się do pani Zofii Weber i jej syna Jerzego na lwowskie Podzamcze. Drzwi otworzyła nam zawsze uśmiechnięta, mimo licznych chorób i przejść, ponad 80-letnia kobieta. Powitała nas bardzo ciepło, od razu goszcząc w swoim przytulnym mieszkanku, wyglądającym bardzo podobnie jak te, które możemy zobaczyć na filmach o Polsce w 20-leciu międzywojennym. Wchodząc do dużego pokoju ( który mimo nazwy nie miał więcej niż 3x4m2 ), zobaczyliśmy schorowanego pana Jerzego, który czuł się o wiele gorzej niż na święta Bożego Narodzenia, kiedy widziałam go po raz ostatni. Po rozgoszczeniu się w tym przesiąkniętym polskością ( flagami, orderami, zdjęciami ) domu, mieliśmy okazję spokojnie porozmawiać z ludźmi, którzy tak ciepło nas ugościli. Pani Zofia opowiedziała nam historię miłości  jej i jej męża, wspominała lata swojego dzieciństwa
i młodości oraz wojny i późniejszego głodu na Ukrainie. W pewnym momencie dojrzałam w jej oczach łzy, przytuliła się do mnie i powiedziała, że to nic takiego, tylko garstka wspomnień,
a jedyne, czym człowiek powinien zaprzątać sobie główę, to jutro i od razu na rozweselenie zaśpiewała, znaną mi już  zabawną piosenkę o emerytach. Po ponad dwóch godzinach rozmowy z panią Zofią, jej syn siedzący na kanapie przeprosił nas, mówiąc, że źle się czuje. Postanowiliśmy wtedy opuścić państwa Weberów, chociaż nie przyszło nam to łatwo. Po powrocie pod kościół, już całą grupą, ruszyliśmy do centrum na obiad, a po nim na zwiedzanie. Zwiedziliśmy kolejno dwie katedry : bazylikę archikatedralną pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, a następnie katedrę ormiańską pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Niestety , wszyscy byli już zmęczeni zarówno podróżą, brakiem snu, jak i wrażeniami ze spotkań z Polakami zamieszkującymi Lwów. Po zwiedzaniu dostaliśmy chwilę wolnego czasu na wypicie kawy na rynku, po czym ok. 20 ruszyliśmy w drogę powrotną do Krakowa. Tego dnia czekała nas jednak jeszcze jedna niespodzianka. Na granicy, gdzie, jak wiadomo, zawsze trzeba spędzić trochę czasu, gdyż Ukraina nie leży w strefie schengen, my staliśmy ok. 5h.
Na szczęście autobus przekroczył granicę w samą porę, abyśmy po 5 rano znów znaleźli się w  Krakowie, niosąc nie tylko torby pełne jakże tanich na Ukrainie słodyczy, ale także serca pełne wspomnień o ludziach, którzy, mimo że od Polski dzielą ich setki kilometrów, nie zapomnieli, że są Polakami.

Aleksandra Chrobak