Najlepsi pijarscy uczniowie na obozie naukowym

Najlepsi pijarscy uczniowie na obozie naukowym

Dziewiętnastka najlepszych w zeszłym roku szkolnym uczniów naszego Liceum doczekała się wyjątkowej nagrody za swój trud: w ostatnim tygodniu września zostali wyprawieni (pod opieką pani Marty Grębosz i pana Przemysława Rojka) na obóz naukowy, którego koszta w pełni pokryła szkoła, a konkretnie – organ prowadzący, czyli Polska Prowincja Zakonu Pijarów. Dostać się nie było łatwo: podstawowy warunek to minimum bardzo dobre zachowanie i średnia nie niższa niż 5,0 – ale chyba się opłacało... Oprócz możliwości odsapnięcia od zwykłej uczniowskiej rutyny nad morzem (obóz odbywał się w Helu, a po części również w Trójmieście), główną atrakcją był zróżnicowany program naukowy, z którego korzystali obozowicze podzieleni na dwie grupy – przyrodniczą i humanistyczną. A że obóz był nagrodą dla NICH, zachowajmy się więc konsekwentnie i oddajmy głos samym najbardziej zainteresowanym:

 

„Dwanaście godzin w pociągu i oto jesteśmy. Hel to nie tylko pierwiastek, który dręczy medyków swoją obecnością w układzie okresowym – to też piękne miasto na drugim końcu Polski, które powitało nas słoneczną pogodą, szumem morza oraz niezliczoną ilością piasku w butach. Każdy z nas był podekscytowany, bo nikt nie wiedział, czego ma się spodziewać. A to wszystko, co zostało dla nas przygotowane, okazało się tak niesamowite, że nie mogła nam przeszkadzać nawet pogoda, która wkrótce trochę jednak się popsuła. Co mnie najbardziej utkwiło w pamięci? Na pewno nie zapomnę wykładów w Akwarium Gdyńskim i Stacji Morskiej (a zwłaszcza ,,analizy ichtiologicznej’’ śledzia). Ciekawy był też rejs kutrem oraz badanie jakości wody morskiej. Najwspanialsi byli jednak ludzie, których poznałam i z którymi mogłam spędzać czas. A teraz, gdy jest już po wszystkim, ani na chwilę nie mogę pozbyć się myśli, że przez ten cały rok, który jest jeszcze przede mną, powinnam starać się, aby znów znaleźć się na obozie naukowym. Bo naprawdę WARTO”. (Judyta Klamka, klasa 2f).

 

„Kiedy przychodzi mi spojrzeć z wciąż nieodległej perspektywy na zakończony w mglisty niedzielny poranek obóz naukowy, zdaje mi się, że był to nie tylko czas poszerzania wiedzy, ale i zacieśniania więzów, przechodzenia od rzucanego na korytarzu „cześć” do nieco głębszych konwersacji (w których można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy również na swój własny temat), prowadzonych zwłaszcza w porze okołoposiłkowej. Choć przede wszystkim oczywistym pozostaje fakt, że skoro nasz wyjazd zwał się naukowym, to i okazji do dowiedzenia się czegoś więcej nie brakowało. W mojej pamięci na długo pozostanie dwukrotne nawiązywanie kontaktu psychicznego ze śledziem (w Akwarium Gdyńskim i Stacji Morskiej w Helu) poddawanym pieczołowicie i według instrukcji analizie ichtiologicznej (czym ów zbitek słów miałby się różnić od sekcji śledzia – nie potrafiono nam wyjaśnić). Mimo że kontakt ów nawiązany został i nieboszczyk odsłonił przed nami tajemnice swego ciała (kiedy z uporem wołaliśmy: „pokaż kotku, co masz w środku”, nie mogąc odnaleźć choćby wątroby, która to, biedaczka, nie przetrwała obróbki termicznej zwanej powszechnie mrożeniem), to jednak znacznie sympatyczniejszymi stworzeniami okazały się foki (myślę, że przetrwały nasze codzienne wizyty w czasie ich karmienia i nawet grupie humanistycznej udało się do nich zajrzeć), a i my nie utopiliśmy się w czasie rejsu po wzburzonym Bałtyku. Tak oto  powracamy do rzeczywistości z nadzieją, że może nas uratować tylko powieszenie się u sufitu z głową zwisającą w dół i czekanie na jakiegoś Jańcia Wodnika, który naprawi w nas to, co niekoniecznie zbieżne jest z obozową, naukową, choć nieco deszczową atmosferą”. (Michał Wójciak, klasa 3b).

 

„Zajęcia grupy humanistycznej odbywały się w różnych miejscach i sporą część naszego czasu spędziliśmy w busie. Pierwszego dnia pojechaliśmy do Gdyni, gdzie podziwialiśmy niezwykłą architekturę tego miasta i poznaliśmy jego największe sekrety oraz dowiedzieliśmy się, dlaczego tutaj mieszkają najszczęśliwsi ludzie w Polsce. We wtorek zwiedzaliśmy wystawę Zbigniewa Libery (która, muszę przyznać, była bardzo trudna do zrozumienia) i uczestniczyliśmy w lekcji muzealnej poświęconej mitom. Wszystko to działo się w Sopocie, gdzie mieliśmy również okazję spacerować po molo. Następnego dnia (na szczęście) nie musieliśmy opuszczać naszego pensjonatu, gdyż panie z Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego przyjechały do nas. Oprócz warsztatów aktorskich, świetną zabawą było omawianie Hamleta, który w zbiorowej interpretacji zmienił się w pasjonującą grę psychologiczną pomiędzy głównymi bohaterami. Ostatni dzień zajęć to podróż do Gdańska i odwiedziny w wydawnictwie słowo/obraz terytoria, podczas których poznaliśmy proces wydawania i promocji książki. Odbyliśmy również interesującą rozmowę z prezesem tegoż wydawnictwa, profesorem Stanisławem Rośkiem, który przedstawił nam historię tej instytucji. Znaleźliśmy też czas na zwiedzanie wystawy „Drogi do wolności”, poświęconej powstaniu Solidarności i porozumieniom sierpniowym. Ostatni dzień spędziliśmy w fokarium, gdzie oglądaliśmy karmienie fok. Moim zdaniem ten obóz był wartościowym doświadczeniem dla nas wszystkich i myślę, że nie był to czas stracony, a wręcz przeciwnie – wróciliśmy do Krakowa zmęczeni, ale z uśmiechem na ustach. I z wiedzą, że Polakom coś jednak udało się zrobić”. (Izabela Niemczyk, klasa 2a).