Wymiana chórów - Trenczyn

Wymiana chórów - Trenczyn

Głos oddajmy uczestnikom....        3 marca bieżącego roku grupa uczniów należących do naszego szkolnego chóru wyruszyła na Słowację do Trenczyna. Po długiej i męczącej podróży zostaliśmy odebrani przez rodziny, u których mieliśmy mieszkać przez najbliższy tydzień i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę.

4 marca dzień zaczął się od lekcji geografii a później lekcji języka słowackiego. Mogliśmy nauczyć się kilku praktycznych zwrotów przydatnych w życiu codziennym i nie tylko. Kiedy wyczerpaliśmy już możliwy na naukę czas, chóry udały się na wspólną próbę, grupa językowa zabrała się za przygotowywanie plakatów i prezentacji, a wszystko to na czwartkowy koncert. Po dniu ciężkiej pracy nadszedł wieczór pełen wspólnych zabaw integracyjnych, który zakończył się dyskoteką. Śmiechu, rywalizacji, tańca, szaleństw było co nie miara. Zawiązały się nowe znajomości i każdy miał okazję pokazać się z jak najlepszej strony.

Kolejny dzień zaczęliśmy od mszy świętej z okazji środy popielcowej. Nabożeństwo urozmaicały śpiewy chórów, a Eucharystia zakończyła się krótkim występem, który miał być przedsmakiem czwartkowego głównego koncertu. Po mszy świętej odbyła się próba chórów, a grupa językowa kontynuowała pracę rozpoczętą dzień wcześniej. Po obiedzie wszyscy udaliśmy się do Nitry - pięknego miasteczka położonego w odległości około 120 km od Trenczyna, gdzie zwiedziliśmy bogatą katedrę św. Emmerama i muzeum. Po skończonym wysiłku intelektualnym i fizycznym przyszedł czas na relaks. W czasie wolnym każdy mógł wg własnych upodobań zobaczyć inną, nie zabytkową część Nitry. Jedni udali się coś zjeść, inni usiąść w przyjemnej kawiarni, jeszcze inni szukali zabytkowych miejsc, spacerując uliczkami miasteczka. Kiedy wróciliśmy wieczorem do Trenczyna, czekały już na nas stęsknione rodziny a w domach ciepłe łóżeczka.

W przedostatni dzień naszego pobytu na Słowacji tj. 6 marca o 8:30 odbyła się kolejna próba chórów, grupy językowe dopinały swoje prezentacje na ostatni guzik. Od rana dało się czuć niezwykłą atmosferę wyczekiwania, niecierpliwości, radości, zmieszaną z lekkim zdenerwowaniem i napięciem a wszystko to z powodu głównego koncertu, który miał się odbyć wieczorem. O 11:00 wszyscy spotkali się w jednej sali i wreszcie grupa językowa miała możliwość zaprezentowania efektów swojej pracy. Każdy z patronów naszych szkół został przedstawiony w trzech różnych językach: słowackim, słoweńskim i polskim. Zostały przybliżone ich krótkie biografie, najważniejsze osiągnięcia i  ciekawostki. Po tych prezentacjach przedstawił się każdy z chórów a kiedy ta część dobiegła końca, dostaliśmy sporo czasu wolnego, który mieliśmy wykorzystać na zakupy, zwiedzanie i robienie innych przyjemnych rzeczy. O 16:00 odbyła się kolejna, tym razem ostatnia już, próba, a po niej, o godzinie 18:00, przyszła wyczekiwana przez wszystkich chwila rozpoczęcia głównego koncertu. Wszystkie chóry zaśpiewały wspólną pieśń na rozpoczęcie, przyjętą przez tłumy zgromadzone w kościele gromkimi brawami. Występy trwały 1,5 godziny. Wnętrze świątyni wypełniło się piękną muzyką. Nie zabrakło momentów wzruszenia i bezgranicznej radości. Śmiało mogę powiedzieć, że było na co czekać i na co ciężko pracować przez cały tydzień, a kiedy wszystkie chóry zaśpiewały pieśń na zakończenie, łzy w oczach miał nie tylko dyrygent. Kiedy zachwycone tłumy przybyłych ludzi opuszczały kościół, my, po rozdaniu wielu autografów i zrobieniu sobie zdjęć z nowymi i starymi przyjaciółmi, udaliśmy się razem na kolację a później rozjechaliśmy się do naszych domów, w których dało się wyczuć smutną atmosferę: "bo to już jutro wyjeżdżamy"...

Ostatniego dnia o 8:00 wszyscy punktualnie stawili się pod szkołą w Trenczynie. Nasi nowi znajomi ze Słowacji odprowadzili nas do autokarów a później stali do ostatniej chwili, żeby pomachać nam na pożegnanie, a my odjeżdżając zastanawialiśmy się, ile z tych osób uda nam się zobaczyć w przyszłym roku .

Ania Mikołajczyk

 

3 marca 2014 roku chór szkolny wraz z grupą językową uczestniczył w wymianie chórów na Słowacji. Po przyjeździe do Trenczyna, poznaliśmy naszych gospodarzy i zostaliśmy zakwaterowani w domach słowackich rodzin. Rodzina, w której domu miałem przyjemność gościć przez pięć dni  wraz z Michałem, mieszkała we wsi Opatova, położonej niedaleko Trenczyna. Ku mojemu zdziwieniu nasza znajomość z Józefem (bo tak miał na imię chłopak, który mnie zaprosił), rozpoczęła się dość „sztywno”. W drodze do domu nieco wymuszona rozmowa toczyła się między mną  a jego tatą - Janem. Pogoda, przebieg podróży i plan kolejnego dnia były jedynymi tematami, które w tym czasie przychodziły mi na myśl. Po przyjeździe na miejsce  Józek zaprowadził nas do pokoju na trzecim piętrze. Dom wydawał się stosunkowo duży. Kiedy rozpakowaliśmy bagaże, Józek  i jego rodzice przygotowali kolację: dzbanek gorącego Čaj’u (bo tak po słowacku określa się herbatę) i ciasto na deser. Można było poczuć naprawdę rodzinną atmosferę. Po skończonej kolacji długo rozmawialiśmy na temat Polski i Słowacji, my opowiadaliśmy „jak to bywa u Nas” a państwo Liska (czyli Lis), jak sprawy kultury i polityki prezentują się na Słowacji. Dość dziwny temat jak na początek naszej znajomości, ale od czegoś trzeba zacząć. Moją uwagę przykuły wiszące na ścianach zdjęcia. Pytając o nie, zauważyłem błysk w oczach taty Józka. Na moje pytanie wstał z krzesła, podszedł do regału z książkami i energicznie zaczął zdejmować z półki fotoalbumy. Wtedy czekało na mnie największe zaskoczenie. Pan Jan zaczął opowiadać o ich rodzinie i pokazywać każdego po kolei na zdjęciu. Okazało się, że rodzina ta nie jest przeciętną  rodziną w  europejskim modelu 2+1. Najbliższa rodzina Lis’ków liczyła 78 osób. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Stare rodzinne fotografie, filmy i 88 letnia babcia mieszkająca w tym samym domu, która z uśmiechem na ustach opowiadała nam o swoich 24 wnuczkach i 27 prawnuczkach. Zastanawia mnie tylko, czy pamięta wszystkie ich imiona,  na pewno jest zadowolona ze wszystkich swoich pociech. W rodzinie z taką tradycją nie mogła przejść bez echa tradycja religijna. Przed snem, wszyscy spotykali się w jednym pokoju odmawiając dziesiątkę różańca i dziękując za to, czego doświadczyli danego dnia. Mieszkanie u państwa Lisk’ów dało mi bardzo dużo satysfakcji i pokazało, że tradycję trzeba podtrzymywać, bo to, co jest najpiękniejsze, zawsze zostaje w rodzinie.

Szymon Kukla