Do matury przez balowy próg

Do matury przez balowy próg

Umowne sto dni przed maturą nasi trzecioklasiści wraz z osobami towarzyszącymi uczcili – tradycyjnie – balem studniówkowym. Pisząc o tym, trudno nie popaść w banał: że wszyscy byli tak piękni, że polonez, szampan, walc i przemówienia, że to ostatnia prosta przed egzaminem dojrzałości, że do białego rana...

Wszystko to prawda. Ale sama studniówka – jeśli spojrzeć na nią głębiej – ma w sobie coś z antropologicznie doniosłego rytuału, coś, co przywodzi na myśl ekstatyczne średniowieczne obrzędy karnawałowe (w staropolszczyźnie zwane – jakże dźwięcznie – mięsopustnymi). Bo tak jak ostatni etap karnawału, zapusty, stanowił moment przejścia od radości do wielkopostnego skupienia, powagi i smutku, tak studniówka rzeczywiście oznacza przekroczenie pewnego progu, wejście w przestrzeń dorosłości (wszak samo słowo „matura” oznacza – z łaciny – właśnie dorosłość, dojrzałość). Dlatego też ten tak uroczy studniówkowy blichtr, te wszystkie oszałamiające kreacje, fryzury, makijaże (które skądinąd wyłączają maturzystów – i bynajmniej nie tylko panie – z jakiejkolwiek wyższej aktywności intelektualnej na dobry tydzień przed samym balem) przypominają zapustne przebieranki, błazenady, zamiany ról. Wszystko to manifestuje, że bycie uczniem jest czymś tymczasowym, przybranym – że już za chwilę będzie się absolwentem, abiturientem, studentem...

Oczywiście – nocą z 24 na 25 stycznia w krakowskim hotelu Holiday Inn nikt o tym nie myślał: bo polonez i walc, suknie i garnitury, bo do białego (tym bardziej białego, że nieoczekiwanie śnieżnego) rana...