Świąteczna sobota (choć w pracy)

Świąteczna sobota (choć w pracy)

No więc mamy w Liceum i Gimnazjum ten cały Festyn Rodzinny, odbywający się najczęściej końcem maja bądź początkiem czerwca (tym razem padło na czwarty dzień ostatniego miesiąca roku szkolnego), w jedną z tych sobót, kiedy obie nasze szkoły odpracowują jakieś nadmiarowe dni wolne... Odpracowują? No chwila – przecież się bawimy!...

 Czyli łączymy przyjemne z pożytecznym – świętowanie z pracą. Z pracą – dodajmy – podwójnie pożyteczną, bo wszak dochód z festynu/pikniku, ze wszystkich tych atrakcji przygotowywanych przez nauczycieli i uczniów Liceum i Gimnazjum, ma wspomóc nad wyraz pożyteczną działalność Fundacji Oświatowej im. ks. Stanisława Konarskiego.Sens samego słowa „festyn” jest prosty – chodzi (za pośrednictwem łaciny) po prostu o świętowanie. Trochę bardziej skomplikowana jest sprawa ze słowem „piknik” – a przecież nasz Festyn funkcjonuje (nieoficjalnie, ale mocno) również pod taką nazwą. Tak zatem „piknik” pojawia się najpierw w XVII wieku u Francuzów wymownych (piquenique), a mniej więcej wiek później trafia do ziomków Szekspira (pic-nic) i jest w obu tych przypadkach słowem złożonym z dwóch wyrazów: czasownika pique/pic, czyli „skubać coś” (tu w znaczniu „skubać jedzenie”) i rzeczownika nique/nic, oznaczającego coś drobnego, niewielkiego (na przykład liczne, ale małe porcje delikatesowego jedzenia).

No i to właśnie robiliśmy: spędzaliśmy bardzo wolną roboczą sobotę spacerując i piknikując, czyli skubiąc odrobiny – a to jedzenia, a to pokazów sportowych i tanecznych, a to grania i śpiewania, a to wszelkich gier i zabaw. A wszystko oczywiście po to, by festować, czyli świętować...