Kwitnienie kasztanowców jakoś dziwnie mocno opiera się szalejącym, z roku na rok coraz bardziej męczącym i niepokojącym zmianom klimatycznym – co by się nie działo, te drzewa zawsze okrywają się charakterystycznymi stożkowatymi kwiatostanami pod koniec kwietnia: oczywiście po to, by przypomnieć, że tuż za pasem matura…
W naszym Liceum przyszło nam więc kolejny raz – jak co roku – pożegnać naszych najbardziej „kasztanowych” uczniów, czyli maturzystów (poprawka terminologiczna: na naszą pożegnalną uroczystość przyszli uczniowie, ale opuścili ją – po otrzymaniu świadectw ukończenia szkoły – abiturienci; za parę tygodni, kiedy już będą w dłoniach ściskać dokumenty potwierdzające zdanie egzaminu maturalnego, przemienią się raz jeszcze, w absolwentów). A w jaki sposób ich pożegnaliśmy? Cóż, wszystko, co nie zostało uwiecznione na zdjęciach, powinno chyba być naszą tajemnicą: tak jak tylko nasze były te ostatnie uśmiechy, wzruszenia, łzy, trudne czasem wyznania – związane z naszymi najgłębszymi wspomnieniami ostatnich czterech lat, które (choć z pewnością z czasem wyblakną) nigdy nie przestaną nas łączyć.